Nie mam pomysłu jak zacząć.Z jednej strony zachwycam się okładką
leżącego przede mną Doomboy'a, ale z drugiej strony wiem już teraz, że
to nie będzie jeden z tych wyłącznie głaskających po pleckach opisów.
Doomboy to już czwarta publikacja tego
autora w Polsce. Tym bardziej cieszyłem się jego zapowiedzią i z niecierpliwością oczekiwałem paczki z zamówionym komiksem.
Tony Sandoval to wieczny romantyk i to
mi pasuje, nawet bardzo. Zakochałem się w jego albumie "Trup i
sofa", będącym dla mnie uniwersalną historią o wakacyjnej
miłości z trupem i wilkołakami w tle. Ot, jak tu nie kochać
gościa, który uwielbia rysować/malować macki, trupy, demony z
innych światów przedzierających cienką granicę rzeczywistości
i sensu.
Doomboy to historia miłości w stylu
doom-metalu.
Główny bohater, ukrywający swoją
tożsamość pod pseudonimem Doomboy, próbuje odnaleźć ukojenie po
stracie bliskiej mu osoby zanurzając się w mocnym, ponurym brzemieniu doom-metalu - nieświadomie stając się miejską legendą.
Tak w jednym, długim zdaniu można by opisać historię tego komiksu.
To jest właśnie ten zgrzyt, przez który miałem wątpliwości, czy
powinniśmy prezentować ten komiks na blogu. W końcu miało być o
ładnych książkach i fajnych komiksach.
Ostatecznie Doomboy wygrał rysunkami,
które jak przystało na Sandovala są po prostu rewelacyjne. Nagniemy więc lekko nasze motto,
przeinaczając je na "blog o fajnych książkach i ładnych
komiksach".
Myślę sobie, że Tony wymyśla swoje historie tylko po to, by móc narysować kilka epickich plansz. Naprawdę, dla samej strony graficznej warto kupić ten komiks.
Ilustracja na okładce, szkicowa wyklejka, jednostronicowe plansze
no i każdy kadr z mackami i morskimi, demonicznymi stworami, czynią
ten komiks pięknym. :)
Nie mogę sobie przypomnieć dlaczego, ale
moim pierwszym odczuciem, gdy wziąłem ten komiks w ręce była irytacja wywołana jakością papieru. Wiem, że mógłby być nieco mniej błyszczący, ale mimo
to bardzo ładnie oddaje nasycenie kolorów i w tym momencie, gdy piszę ten tekst, papier już tak bardzo mnie nie irytuje. Ostatnio zauważam też
znaczną poprawę w jakości publikacji wydawanych przez Timof Comics. Nie udało nam się tego uchwycić, ale na okładce przy
tytule znajdziecie wylakierowane duże, ozdobne "D". Już
nie raz pisaliśmy o tym, że to niby nic nie znaczący dodatek, ale
uwielbiamy takie smaczki. Da się też zauważyć, że wydawnictwo
zaczyna kombinować coś ze swoim okropnym logo. Na razie jest to
tylko kwestia jego prezentacji w różnych miejscach publikacji, ale mam cichą nadzieję, że z czasem doczekam się nowego znaku. :) Sam komiks jest
porządnie wydany. Gruba, albumowa okładka i szyte wnętrze, dzięki temu powinien przeżyć falę pożyczających komisy znajomych.








Tekst: Grzegorz Teszbir, zdjęcia: Weronika Kołodziej & Grzegorz Teszbir
coś pięknego
OdpowiedzUsuń